czwartek, 30 października 2008

Nowinki

W nowym mieszkaniu praca wre. Ostatnio znów szaleliśmy na zakupach. Ja, Pasqud, moja
siostra i jej chłopak wybraliśmy się do mojego ulubionego Leroy Merlin i do Ikea.
Przez połowę drogi ludzie mrugali na nas i wymachiwali rękami, a my nie mogliśmy się
zorientować o co chodzi. A chodziło o kapcia w przednim kole. Wyrażenie, że jechaliśmy
dotykając felgami drogi będzie bardzo trafne :)Ponieważ, po zjeździe na stacje okazało
się, że winowajcą jest wielki gwoźdź, istniało ryzyko, iż będziemy musieli co 15 min
szukać kolejnych stacji i dopompowywać kolo ( nie, nie mieliśmy zapasowego :> ), ale
na szczęście nie było tak źle.
Chyba jednak znaleźliśmy wspólny język jeśli chodzi wybór kolorów, bo zgodnie
zakupiliśmy tapety i wybraliśmy kolor ścian :)
Wszystko to napawa mnie pewnym optymizmem.
Zaczęłam czytać "Drogę", ale przerwałam w połowie. Koniec miesiąca, praca, muszę mieć
w sobie wiele pogody ducha i optymizmu. Zgadzam się z opisem na końcu książki ( żadnego "o czym", jestem tego zdecydowaną przeciwniczką i nigdy nie czytam opisów z tylu)
"Ta książka każe nam iść tam, dokąd iść nie chcemy, i zmusza do zadawania pytań, od których wolelibyśmy uciec" Ron Charles dla "Washington Post"
Ale przeczytam. To jest jedna z książek, które trzeba przeczytać. Choć od czytania jej ściska w dolku :/
Ostatnio mało gram. Jeśli już to z inicjatywy Pasquda, który mnie ciągnie do gry.
Dzisiaj snułam się po Altdorfie. Wszędzie latające nietoperze, zapalone świece, wydaje
mi się, ze jakby ciemniej nawet pomiędzy uliczkami ( nowy event :) ). Pierwszy raz
przyglądałam się temu miastu. Jest bardzo wielkie i im bardziej mu się przyglądam, tym
bardziej mi się podoba. Jest baaaardzo warhammerowe w stylu naszego Warhammera :)
Kiedy stanęłam w porcie i przyglądałam się robotnikom ładującym towary na jeden ze
statków, przypomniał mi sie moment, kiedy w tym samym porcie ( w alternatywnym świecie
:) stal statek mrocznych elfów. To mógłby być właśnie ten port. Ogólnie jednak świat
zupełnie mi się nie kojarzy z naszym warhammerem. Ot świat fantasy w którym są dobre
elfy ( jak zwykle) i te trochę gorsze ( jak zwykle) , krasnale, ludzie itp. Nic niezwykłego. Tylko ten wielki Altdorf i jego mroczne uliczki.
Marzy mi się gra, w której zmieniają sie pory roku :) Może się kiedyś doczekam.

środa, 15 października 2008

Kilka nowinek



Ostatnio dowiedziałam się, ze kanarki śpiewają piękniej, kiedy są trzymane w ciasnych klatkach.Wydało mi się to okropne i smutne. Nigdy nie mogłabym upchnąć ptaszka w klatce 10 x10, tylko po to, żeby mi piękniej śpiewał z tęsknoty za wolnością.
W akwarium szykuje się kilka zmian. Sumiki zostaną spławione do jakiegoś miłego rozlewiska, gdyż podobno to gatunek europejski i będą sobie w stanie radzić w naturalnych warunkach. Są słodkie, ale niestety zbyt szybko rosną i zaczynają traktować mniejsze rybki jak pokarm...
Ostatnia oficjalna wizyta w sklepie zoologicznym ( w poszukiwaniu klatki) zaowocowała nowym dziwnym, cokolwiek upiornym gatunkiem w naszym małym akwenie. Owo coś nosi nazwę sumik szklisty i wygląda mniej więcej tak. Ma długie czułki, którymi porusza z jakąś upiorną powolnością. Brrr.
Następnego dnia, korzystając z tego, że Pasqud pojechał do rodziców ( uff, jak dobrze, ze on nie czyta tego bloga :P ) w tym samym sklepie kupiłam dwa śliczne gupiki. Tyle się tego kręci pod powierzchnią wody, że nawet nie zauważy.
U kotów bez zmian. Przestały się interesować Vincentem, ale trzeba przyznać, że w swojej nowej klatce siedzi cicho i z braku możliwości nie wali dziobem w plastikowe dno, co mu się wcześniej zdarzało. Można sobie wyobrazić jaki to był wabik na koty.
Już niedługo, bo w pierwszych dniach listopada rodzice Pasquda przywiozą Legolasa. Wysterylizowanego, zeby nie było. Oj bedzię się działo :)

czwartek, 9 października 2008

Kragmortha


Efektem dzisiejszej wyprawy do miasta był: obiad w nieznanej nam dotąd chińskiej knajpie na ul. Dolnych Młynów ( całkiem całkiem ), trzy nowe gupiki ( cudo!) na miejsce zdechłej wczoraj labeo ( albinosa, jednej z moich ulubionych rynek, chlip), a także nowa gra, którą zakupiliśmy w Bardzie. Co prawda! nie odsługiwał nas sprzedawca ochrzczony przeze mnie "Dalamarkiem" ( jest bardzo podobny do jednego mojego znajomego :P ), był chwilowo zajęty, ale i tak daliśmy się na coś namówić. Gra nazywa się Kragmortha. Po mrocznych rycerzach i złych wiedźmach (Runebound, Talizman) granie strachliwymi, zielonymi goblinami jawiło nam się jako przyjemna odmiana :)
Gra zapowiadała się na: zgnęb przeciwnika i uczyń jego życie trudniejszym, wiec od razu zainteresowała Pasquda. Rozgrywka i zasady bardzo proste. Pewien zły arcymag ( od razu skojarzył mi się z P. i wszystko z miejsca stało się bardziej zabawne:P ) ma pracownię i bardzo nie lubi, żeby mu przeszkadzać, natomiast goblinki - Gracze usiłują jednocześnie podwędzić tajemne księgi i dokopać sobie nawzajem w wyśligu do biurka. Zasadniczo banał. Jednak wisienkami na torcie są specjalne karty Krzywych Spojrzeń. Dzieki takim właśnie kartom ja przez pół rozgrywki stałam na jednej nodze i jedną z kart na głowie(musiałam uruchomić moje akrobatyczne umiejetności, bo graliśmy przy niskim stole :P ) i nie mogłam wypowiadać trzech wybranych przez Pasquda słow.("idę", "przesuwam się" i coś tam jeszcze) Pasqud natomiast grał jedną ręką, gdyż drugą musiał mieć ukrytą za plecami, jedną kartę trzymał między uchem a barkiem, a przy wyborze trzech zakazanych słow wykazałam się większą inwencją, gdyż zabroniłam mu mowić: "nie" "ja" i "karta". Biadak wolał się w ogole nie odzywać ( potknięcie w tych karach sprawiało, że gracz dociągał kolejną kartę z przekletej talii ) :>
Ogólnie mieliśmy sporo ubawu, ale chyba więcej mój ojciec, który wstał z łóżka w celu udania się do toalety. Jego mina, gdy zobaczył mnie stojącą na jednej nodze, a Pasquda z wykrzywioną głową i zaciśniętymi ustami- bezcenne! ^^

środa, 8 października 2008

Mali kucharze



Oto, kto zajmuje się domem, kiedy wszyscy dorośli pokonani przez grypę.

niedziela, 5 października 2008

Materialistka :>

Ogólnie jestem w dobrym humorze. Wczorajszy dzień spędziłam z rodzicami Pasquda. ( cokolwiek nerwowego muszę przyznać) O dziwo odbyło się bezboleśnie. Razem panią Z. szukałyśmy zlewozmywaków, kranow, firanek, podłóg i szafek do łazienki. Wbrew temu, co wcześniej powtarzał Pasqud, że z jego mamą NIGDY się nie dogadam jeśli chodzi o wybór rzeczy i mamy TOTALNIE inne gusta, bardzo zgodnie chodziło nam się po sklepie i oceniało poszczególne cechy. Pani Z. wykazuje się dużą kulturą jeśli chodzi o uszanowanie dla gustu innych. Tylko, kiedy odkładałam to, czy tamto z powodu zbyt, w mym mniemaniu, wysokiej ceny na jej ustach pojawiał się specyficzny uśmieszek, którego nie potrafię do tej pory zinterpretować. Leroy Merlin w Modlniczce pod Krakowem to najmilsze tego typu miejsce, jakie widziałam. Dużo towaru i bardzo atrakcyjne ceny ( a jeśli chodzi o zwracanie uwagi na ceny to moja zawodowa specjalność :) Zdecydowanie polecam :)
Potem udaliśmy się do sklepu Ikea po tymczasowy stolik komputerowy dla Pasquda. Przeżylam szok. Nie dość, że ktoś płaci za moje stołki i stół, to jeszcze mnie namawia, żebym wzięła te o połowe droższe :P Tam też objawił się mój niezwykły zmysł praktyczno - oszczędnościowy: bo po co wydawać pieniądze na stolik do komputera, ktory sie za chwilę wyrzuci, kiedy inny stół pozostaje nieużywany...Chcąc nie chcąc Pasqud zasiada teraz przy kuchennym stole, który pełni tymczasową funkcję stanowiska komputerowego :)
Następnie udaliśmy się, juz głodni jak wilki, do amerykańskiej restauracji w Galerii Kazimierz, Jeffs'a ( nie byłam entuzjastkycznie nastawiona do tego pomysłu, ale było po drodze). Panowie jedli steki z jakiegoś specjalnego woła, wołu? :P , pani Z. łososia z grila, a ja zamówiłam sobie pięknie opisaną potrawę Mix mięs smażony z warzywami i coś tam. To było najdroższe 10 deko mięsa na leczo, jakie w życiu jadłam :P ( 39 zł)
Meble złożyliśmy od razu. Tzn Tomek składał, a ja robiłam za chinskiego robotnika i wkręcałam śróbki. I to WCALE nie było takie proste :P
Efekt: szczęśliwa z powodu zakupów, z powodu wizji przyszłych zakupów, z powodu tego, że znow mam dla siebie mój komputer, zasnęłam jak tylko przyłożyłam głowę do poduszki :)

Oferta współpracy :)

Już od pewnego czasu chodził mi po głowie pewien pomysł. Zrobienie w moim mieszkaniu fotograficznego kącika dla osób, które są mi bliskie. Planuję wydrukować wasze zdjęcia, zakupić gustowne ramki, najlepiej takie, które również w pewnym sensie oddawałyby wasze indywidualności i POWIESIĆ was gdzieś w jakimś miłym miejscu :P
Mam wobec tego pytanie. Czy macie jakieś sugestie odnośnie zdjęć, które zdobiłyby moje ściany? Jakieś ulubione, albo takie, na których wam się wydaje, że wyglądacie szczególnie ładnie, młodo itp? :> Zdjęcie Dagmary już wybrałam. Przysłała mi ze Stanów. Wygląda na nim absolutnie ślicznie i słodko :)
Ale reszta? Czekam na propozycje :)

piątek, 3 października 2008

Vincent

Nie od dziś wiadomo, że kobieta jest stworzeniem nienasyconym i dać jej palec, to chwyci całą rękę. Bardzo mocno jestem zaprzyjaźniona z tą teorią ( szowinistyczną? :) ) Bardzo chciałam mieć akwarium. Mam. Uwielbiałam koty i w sumie nie tak długo zajęło mi przekonanie Pasquda, że i on bez nich żyć nie może ( teraz mamy dwa ) . Nadeszło więc to ostateczne i nieuniknione. "Ja nie rozumiem, po co ci to małe badziewie, które piszczy i brzęczy przez cały dzień. Ja zwariuję, jak mi będzie świergolić 24 godziny na dobę" Na te słowa następował zazwyczaj potok moich argumentów ZA tym, żeby mieć słodkiego, ślicznego i o cudownym głosie...:)
I oto dziś nadszedł ten dzień! Po tym, jak wczoraj przed sklepem zoologicznym Pasqud przysięgał niemal pod niebiosa, że pod swój dach TEGO nie wpusci, dzisiaj zadzwonił do mnie do pracy, że na Kazimierzu jest sklep, w ktorym jest dużo tego, co chciałam mieć i NAWET mu się jeden podoba. Nie muszę chyba pisać, że pobiegłam tam, jak na skrzydłach. Po 15 minutach dyskusji ze sprzedawcą wyszliśmy z małą paczuszką zawierającą cytrynkowo żółte cudo. Naszego nowego domownika kanarka harceńskiego. Kolor jest kompromisem, bo mnie osobiście podobały się te o ciemnym upierzeniu, ale harceńskie ( ktore słyną z najpiekniejszych głosów) były tylko żłote. Niech będzie i różowy, byle był :)
Siedzi teraz napuszony i zerka na nas czarnymi oczkami.
Koty zareagowały na niego w odmienny sposób. Mainecoonówna z całkowitą ignorancją, natomiast rudzik ( 3 miesięczny rudy dachowiec) bardzo usilnie starał się dostać ( doskoczyć, wdrapać, cały czas przeciągle miałcząc) na szafę, na której przezornie postawiliśmy klatkę.
Na razie badziewie nie śpiewa, ale na jego miejscu też bym siedziała cicho. Siedzi poruszając od czasu do czasu główką, patrząc na nas, jakby ze zdumieniem. Na mnie piszącą przy komputerze z Leilą na kolanach, na małego kota siedzącego jak posąg przez szafą, na Pasquda, Kamyka i Maję, którzy na dywanie budują z klocków roboty. Miły wieczór :)
A Vincent siedzi i obserwuje...:> Może jutro usłyszymy jego głosik :)